Pierwszego dnia postanowiliśmy uderzyć do
Marmurowej. Podejście zajęło nam mniej niż 3 godziny.
W środku okazało się, że wszędzie leje się woda (m.in. wyjście Studnią Kandydata odbywało się cały czas w drobnym wodospadzie).
Zeszliśmy więc na Nowe Dno,
ale do Czarnej Baszty już nie weszliśmy - przemokliśmy i nie mieliśmy weny na kontynuowanie akcji.
Nie zabraliśmy też żarcia, więc zamiast o jaskinie wszyscy myśleli o ciepłym posiłku w jakiejś knajpie na dole
(choć muszę przyznać, że bardziej marzyłem o piwie)...
Z kolei drugiego dnia, zamiast jaskiniować, wybraliśmy się na zwiedzanie
Doliny Chochołowskiej.
Trzeciego dnia, razem z Alicją Podobińską, ruszyliśmy do Jaskini Wielkiej Śnieżnej... o 4 rano!
Zdjęć z tej akcji niestety nie ma, gdyż z założenia miała być to akcja sprawna i szybka.
Jaskinia została zaporęczowana poprzedniego dnia przez jedną z grup kursowych, a tego dnia druga grupa
miała jaskinię deporęczować. Musieliśmy się więc wyrobić przed nimi.
Ponadto, Alicja i Betka musiały jeszcze tego dnia wracać do Stolycy, więc na zdjęcia nie było zupełnie czasu...
Przed 7-mą weszliśmy do dziury, aby po niecałej godzinie znaleźć się na dole (tzn. przy I Biwaku).
Tutaj Alicja nas opuściła i wróciła do góry. Myśmy natomiast ruszyliśmy Wodociągiem w dół.
W sumie dotarliśmy za I Wodospad. Wstyd pisać, ale odciąg pokonałem jak uczeń druida.
Natomiast Betka, będąc w dakronie, zupełnie przemokła w Wodospadzie, więc zdecydowaliśmy się na powrót.
Droga w górę poszła też bardzo sprawnie, tak że grubo przed 12-tą, po ok. 4 godzinach z hakiem, byliśmy na zewnątrz.
Druga ekipa kursowa właśnie była gotowa wejść do środka, tak że prawie na nas nie czekali.
W sumie bardzo podobał mi się ten pierwszy mój wypad do Śnieżnej, na ca -325. Trzeba będzie tam niedługo wrócić...