Drugi mój i pierwszy Marci wypad na
bałtyckie wraki -
zaraz po naszej wizycie nad
Gaładusią.
Pierwsze dwa dni spędziliśmy na robieniu kursu wrakowego PADI, na wrakach odwiedzonych rok wcześniej
(trałowiec, kanonierka, Bryza i Wicher; wszystkie w zatoce helskiej).
Tym razem pływało mi się znacznie lepiej, ale nadal było zimno, ciemno i średnio widoczno. :-)
Kurs zrobiony, bardzo ciekawe ćwiczenia, szczególnie na Bryzie (gdzie poręczowaliśmy ładownię czy cóś;
wejście odbyło się zupełnie spokojnie, jednak przy wyjściu musiałem oglądać poręczowanie
z odległości dosłownie kilku centymetrów - taka była widoczność po tym jak wzburzyliśmy osad).
Niestety, ogólnie warunki były nieco gorsze (niż na poprzednim wypadzie)
i nie widziałem wiele życia pod wodą; stąd też mało zdjęć.
A problemy ze sprzętem wcale nie pomagały (obudowa Ikelite, lampa DS 51 i Canon G11) -
po kilku nieudanych sesjach zdjęciowych (wszystkie zdjęcia mocno prześwietlone) zacząłem pływać bez sprzętu foto -
po co się niepotrzebnie wnerwiać...
To była czwartkowo-piątkowa część wyprawy; na część łikendową przyjechało znacznie więcej osób,
a nurki odbywały się na pełnym morzu. Z pokładu łódki Litoral - full wypas (jak na warunki polskie) -
pod pokładem normalny kibel, tudzież koje dla zmęczonych, na pokładzie miejsca na kilkanaście osób,
winda(!) do / z wody, ciepłe picie lub zupki po nurkowaniu, obsługa znająca się na rzeczy.
W sobotę zrobiliśmy pogłębiarkę (do 39m) i tankowiec Burgmeister Petersen (do 30m).
Bardzo zacne nurki, z niezłą widocznością, z niedziałającym aparatem foto (k***wa!).
A były wielkie dorsze stojące pod różnymi przewieszonymi częściami pokładu,
wspaniałe widoki na wrak, rozwieszone sieci, itd.
Właśnie, te sieci - w pewnej chwili znalazłem się nieco za blisko i już byłem zaplątany.
Spoko, nie ruszać się! Sla zaraz podpłyną i odciął nić, która oplotła zawór butli.
Gdybym miał się sam wyplątać, byłaby niezła zabawa!
Przy drugim nurku mieliśmy lekkie problemy z zanurzeniem - po zejściu na ponad 20 metrów,
jedna osoba nieco źle się poczuła (tak narkozowo-azotowo), więc cała nasza czwórka wypłynęła na górę.
Wtedy, przy ponownym zanurzeniu, każda osoba z pozostałej trójki wcześniej czy później miała problemy
z przedmuchaniem uszu. Potem jednak poszło wszystko zgrabnie i składnie.
Następnego dnia mieliśmy płynąć na dwa kolejne wraki: Terrę (do 42 metrów) i żaglowiec (w końcu tu nie byliśmy).
Dopłynęliśmy nad Terrę i w trójkę (bez Marci, która miała już dość na ten wyjazd) zeszliśmy w dół.
Tutaj była przyczepiona poręczówka w kierunku wraku, ale coś Jezus nie dogadał się ze Sla
i popłynęliśmy w kierunku przeciwnym. Piękna pustynia...
Byliśmy na ok. 42m i zacząłem czuć lekki niepokój; wtedy zmniejszyłem głębokość o kilka metrów - uczucie niepokoju zniknęło.
Niestety, pewnie wtedy zacząłem oddychać zbyt szybko i zamarzł mi automat (po raz pierwszy) - były tylko 2 lub 3 stopnie C!
Na szczęście zero paniki, Jezus podał mi octopusa i zaczęliśmy powolne wynurzanie.
Po kilku metrach zrobiło się cieplej i po dwukrotnym zakręceniu i odkręceniu butli automat się odmroził.
Resztę wynurzenia mogłem zrobić na własnej butli (bo zaczęliśmy wychodzić, bez próby dalszego pływania nad pustym dnem).
Ale wtedy pojawił się kolejny problem - wpadłem w deco - 19 minut!
Jednak dzięki kursowi free divingu (z Jezusem) nie miałem już takich problemów z szybkim zużywaniem powietrza jak kiedyś
i spokojnie wystarczyło mi zapasu na całego nurka z przystankami. Kiedyś zużywałem chyba z 2x więcej powietrza niż inni;
teraz na 15l butli zużywam nieco mniej "atmosfer" niż inni na 12l - znacznie lepiej i naprawdę polecam kurs free divingu
(niby tylko ćwiczenia w oddychaniu, ale później szalenie pomagają).
Na powierzchni czekaliśmy bardzo długo na ostatniego nurka (który też siedział na dekompresji, ale znacznie dłuższej od naszej).
Skończyło się na tym, że zamiast płynąć na żaglowiec, drugiego nurka zrobiliśmy na Terrze.
I bardzo dobrze - jako jedyni nie widzieliśmy wraku, a ponoć jest zajebisty.
Tym razem nie było problemów ani z poręczówką, ani z automatem (mimo, że temperatura spadła do nawet 1 stopnia C!).
Spokojnie przepłynęliśmy nad wrakiem w obie strony (na ok. 38m).
Widoczność wspaniała i rzeczywiście wrak zupełnie niezły.
Myślę, że inni, którzy zwiedzali wrak za pierwszym razem, wcale nie żałowali drugiego nurka w tym samym miejscu.
Potem dosyć długi powrót do portu (Władysławowo); tam żoncia na mnie już czekała.
Potem w furę i... najpierw do Szczecina (gdzie pobraliśmy naszych znajomych) i dalej, do Anglii...
Nie wiem, jak tam dojechaliśmy po takim łikendzie - pewnie trzymała mnie jeszcze adrenalina.
Wspaniałe nurki (szczególnie te w łikend na otwartym morzu), fajna łódka i ekipa; polecamy!